Rozdział 1.13 - Biały

Lya nerwowo wyłamywała kostki, chodząc w kółko po komnacie. Słyszała ciche chlipanie Sharwyn i coraz słabszy oddech Daelana. Deekin milczał, patrząc tylko na nią z nadzieją - on jeden nigdy w nią nie wątpił. Nawet wtedy, gdy jej samej nie starczało nadziei.
Zaklinaczka zatrzymała się w końcu. To nie mogło się tak skończyć! Nie, kiedy udało im się znaleźć wojownika i przywrócić go do świata żywych! W pewnym momencie zatarła ręce i odetchnęła głębiej, odwijając rękawy.
- Spróbuję związania sfer - powiedziała.
Sharwyn podniosła na nią wzrok, w którym pojawiła się mała iskierka nadziei.
- To go uleczy?
- Nie. Ale może wezwie coś, co będzie to potrafiło.
To mówiąc uniosła ręce. Żywiołak wody zniknął w rozbłysku błękitnego światła, gdy przestała utrzymywać przywołujące go zaklęcie. Potrzebowała pełni koncentracji - związanie sfer było niezwykle trudnym czarem i nic nie mogło rozproszyć jej uwagi. Wypowiadała zawiłe formuły w niezrozumiałym dla innych, śpiewnym języku, a jej dłonie splatały misterną sieć z energetycznych włókien magii. Zaklęcie przenikało przez kolejne plany i światy, sięgając swą mocą aż do Celestii, niebiańskiego planu będącego esencją wszelkiego dobra, prawości i cnót, oraz siedziby dobrych bogów, niosąc z sobą rozpaczliwe wezwanie pomocy. Komnata wypełniała się stopniowo błękitnawym światłem, które kondensowało się wokół Lyi. A potem nagle przed zaklinaczką wyrósł słup oślepiająco białego światła. Lya cofnęła się, osłaniając uszy, gdy wraz z rozbłyskiem rozbrzmiał przytłaczający dźwięk setek trąb. Niewidzialna siła odepchnęła ją pod ścianę, a potem nagle wszystko zniknęło. Tylko na środku komnaty, w oparach mlecznej mgły, stała istota.
Był to niezwykle wysoki, barczysty mężczyzna, o ciele porośniętym złocistym futrem i głowie psa. Jego jedynym odzieniem był skórzany balteus, nabijany żelaznymi guzami. W ręku trzymał obnażony miecz.
Archont postąpił kilka kroków w kierunku Lyi i zmierzył ją uważnym spojrzeniem ogromnych, orzechowych oczu. W tym jednym spojrzeniu kryło się tyle wiekowej mądrości, zrozumienia i współczucia, a jednocześnie powagi, że kobieta nie była w stanie odwrócić wzroku. Było nieziemsko magnetyczne. Cała postać przybysza emanowała niemalże królewskim dostojeństwem, każdy rys był idealny i w jakiś sposób... szlachetny.
- Słucham, śmiertelniczko - powiedział archont swym niskim, wibrującym głosem.
Lya skłoniła się z szacunkiem - tylko to wydawało jej się odpowiednie. Rozmawiała już z różnymi dostojnikami, jednak tylko przy archoncie ten gest wydał jej się zupełnie naturalny, a nie oczekiwany.
- Mój przyjaciel jest ciężko ranny... - zaczęła i głos uwiązł jej w gardle, gdy spojrzała na Daelana.
Archont podążył za jej wzrokiem, a potem podszedł do półorka. Mocarny wojownik wyglądał przy nim jak mała kukiełka... Przybysz klęknął, położył ogromną, uzbrojoną w ostre pazury dłoń na piersi Daelana i przemówił.
- Bądź uzdrowiony.
Łagodny, jasny blask otoczył ciało półorka i w jednej chwili jego rany po prostu zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Wszelkie głębokie cięcia, rozległe oparzenia i otarcia - nawet zbroja na powrót była cała. Archont podniósł się i znów zwrócił do Lyi.
- Czy to wszystko, śmiertelniczko?
Zaklinaczka przełknęła ślinę.
- T-tak... Dziękuję - wydusiła w końcu.
Niebianin skinął jej głową.
- Czeka cię daleka droga, śmiertelniczko. Dłuższa, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić... Upewnij się, że weźmiesz ze sobą tych, którzy będą tego godni - Tylko Lya usłyszała te słowa, rozbrzmiewające w jej głowie. Archont wyciągnął w górę rękę, na powrót przyzywając słup światła. Wypełnił on komnatę, a potem zniknął tak szybko, jak się pojawił. Po przybyszu zostały tylko strzępy mgły i dalekie echo trąb.
Przez pewien czas panowała cisza. Nikt się nawet nie poruszył. A potem kilka rzeczy wydarzyło się na raz.
Lya usiadła tam, gdzie stała, czując, że nogi zaraz odmówią jej posłuszeństwa, Deekin odtańczył dziwny taniec radości, krzycząc "Hurra! Szefie, udało się!", Daelan uniósł się na łokciach, pytając, co się stało, zaś Sharwyn zaczęła się śmiać, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.
Słowa niebianina wryły się w pamięć Lyi i kołatały w głowie, jednak nie potrafiła niczego z nich wywnioskować. O jakiej drodze mógł mówić? Czy chodziło o dalsze zapuszczanie się w głąb Podgórza, czy może o coś więcej? Nie miała czasu zastanawiać się nad tym - czekało ją ważniejsze zadanie, niż rozwiązywanie łamigłówek.
Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, zajęta poszukiwaniem czegokolwiek, co mogłoby uleczyć Daelana, ale w ekwipunku mrocznych elfów znajdowało się kilka kryształowych prętów. Był zielony, niebieski, żółty oraz biały – taki, którego jeszcze nie mieli. Sharwyn obracała w palcach nowe znaleziska.
- Myślicie, że do uruchomienia mechanizmu mostu i otworzenia go potrzeba więcej niż jednego pręta danego koloru?
Lya przerwała metodyczne przepakowywanie plecaka i spojrzała na kobietę. Gdyby była to prawda, byliby znacznie dalej od podążenia na niższy poziom, niż jej się początkowo wydawało.
- Zastanówmy się – powiedziała, odgarniając ciemne włosy z twarzy. – Podgórze jest przystosowane do tego, że poszukiwacze przygód przemierzają jego korytarze, omijają pułapki, walczą z potworami i szukają skarbów. Oraz próbują przejść dalej. Niewykluczone, że może się pojawić więcej niż jedna grupa na raz na tym samym poziomie. Może więc elementy układanki pojawiają się w takiej liczbie, by każda grupa mogła znaleźć komplet?
- To chyba nie w stylu Halastera – mruknął Daelan, wykrzywiając pogardliwie wargi. – On pewnie sprawiłby, by pojawiło się dokładnie tyle prętów, ile jest potrzebnych i jeśli jest więcej drużyn, niech walczą ze sobą.
- Umm… Deekin myśli, że to by było mało śmieszne. – Wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę kobolda. – Deekin kiedyś się trochę zgubił i szukał szefa, a szef wtedy szukał Deekina i bardzo długo się tak szukali i nie mogli znaleźć. To było długie i nudne, bo cały czas tylko chodzili i nic więcej się nie działo. Deekinowi się wydaje, że jeśli jedna drużyna szukałaby drugiej, a tamta by jeszcze się chowała, to byłby to szczyt nudy i Halaster by się wcale nie śmiał.
- Brzmi sensownie – podsumowała Sharwyn.
- Nie dowiemy się na pewno, dopóki nie spróbujemy poradzić sobie z mechanizmem. Na razie weźmy wszystkie pręty – od przybytku głowa nie boli. Ale zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz… - Lya zawiesiła na chwilę głos. – Skoro drowy atakują przez Podgórze, to czemu niby miałyby chcieć dostać się na dół tą drogą? Nie mają własnych, bezpiecznych i łatwych dróg?
Po tym pytaniu zapadła chwila ciszy. Faktycznie, było to co najmniej dziwne. Zaklinaczka obracała w myślach to, co usłyszała od Durnana i innych jeszcze na powierzchni. Niektórzy mówili, że Halaster musi współpracować w jakiś sposób z drowami, skoro udało im się przejść przez Podgórze, inni zaś twierdzili, że to niemożliwe – nienawiść czarodzieja do mrocznych elfów była tak wielka, że trudno ją było porównać do czegokolwiek. Ale z drugiej strony był przecież kompletnie obłąkany, więc czemu nie mógłby wypuścić bandy drowów i potworów na Waterdeep, ot tak, dla kaprysu? A może wypadki potoczyły się jeszcze inaczej – Halaster został pojmany przez mroczne elfy i zmuszony do współpracy, albo wręcz zamordowany. Tylko czy potężny arcymag z paranoją dałby się złapać drowom? Pytań było wiele i tak naprawdę trudno było na jakiekolwiek jednoznacznie odpowiedzieć.
Daelan potrząsnął głową, jakby chciał od siebie odpędzić natrętne myśli.
- Nie wiem, Lya. Naprawdę nic nie przychodzi mi do głowy. Chyba wciąż mamy za mało informacji, by cokolwiek rozsądzić…
Zaklinaczka dopakowała ostatni eliksir i zapięła plecak.
- Masz rację, siedząc i gdybając do niczego nie dojdziemy. - To mówiąc wstała i zarzuciła go sobie na plecy. - Chyba wszyscy wiemy, co dalej robić. Chodźmy, Waterdeep czeka.
To mówiąc ruszyła w mroki korytarza, a drużyna podążyła za nią.

[Dziś trochę krócej, niż zazwyczaj, wiem. Następna za to będzie dłuższa]

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

4 komentarze:

Mihoshi pisze...

Yaay, Daelan żyje! :D
Uwielbiam Twoje opisy rzucania zaklęć. Opisując ich strukturę oraz dokładny sposób, w jaki Lya się nimi posługuje sprawiasz, że czuję się troche jakby siedziała u Twojej bohaterki w głowie, kiedy posługuje się magia. Jak dla mnie cos niesamowitego :)
Muszę przyznać, że nie wpadłabym na takie rozwiązanie. Chylę czoła przed czarodziejskimi zdolnościami Lyi. Przywołanie archonta musiało wymagać nie lada umiejętności. Dobrze, że zdołał uleczyć wojownika, inaczej dalsza wyprawa w głąb Podgórza mogłaby się okazać znacznie trudniejsza.
Cała drużyna ruszyła w dalszą podróż - ja ciekawa jestem, co tym razem dla nich przygotowałaś ;)
Pozdrawiam serdecznie :)))

Śniąca pisze...

Jej, dziękuję. Staram się barwnie wszystko opisywać, bo tego mi chyba najbardziej brakowało na sesjach D&D, kiedy jeszcze grałam w ten system. Mistrz Gry zazwyczaj stwierdzał, że "ok, rzuciłaś czar" i w sumie... tyle. Nie było to takie złe, gdy rzucało się jakieś pomniejsze zaklęcia, ale kiedy kroiło się coś grubszego, to cóż... W każdym razie postaram się trzymać poziom, jeśli chodzi o zaklęcia Lyi :)

Jaenelle pisze...

W NWN mozna było zrobić coś takiego? Nawet nie wiedziałam.
Ale dobrze, że Daelan żyje i nic mu już nie grozi. Przynajmniej na razie, ale pewnie to zdarzenie sprawi, że wyciągną wnioski ze spotkania z drowami i będą bardziej uważać.
Podoba mi się, jak opisujesz rzucanie zaklęć przez Lyię. Wszystko jest takie dokładne i łatwe do wyobrażenia.
Pozdrawiam serdecznie :)

Śniąca pisze...

W NWN ogólnie było takie zaklęcie - można było przyzwać istotę z innego planu, która była czymś trochę więcej, niż żywiołak i miała związek z charakterem przyzywającego. W sumie w grze było to po prostu kolejne przyzwanie potwora, ale doszłam do wniosku, że można wrzucić trochę więcej mistycyzmu i skoro pojawia się boski wysłannik, to niech chociaż zrobi to z pompą :)

Prześlij komentarz

Czytelnicy